top of page

Koty są obecne w moim życiu prywatnym i zawodowym od wielu lat. W poznańskim Schronisku dla zwierząt miałam dotychczas do czynienia z grubo ponad tysiącem kotów. Kilkadziesiąt z nich znalazło u mnie dom tymczasowy, by następnie przeprowadzić się do swoich nowych rodzin. Niektóre zostały ze mną. Były i takie, których niestety nie udało się uratować. Każdy kot, którego dane było mi poznać nauczył mnie czegoś nowego, dlatego każdy jest ważny, nawet jeśli nie każdego jestem już w stanie pamiętać. 

Obecnie mieszka ze mną siedem kotów: Groszek, Pysia, Myszu, Zuzia, Pietruszka, Szprotka i Jacuś. Współegzystują ze sobą wyjątkowo zgodnie, co oczywiście nie oznacza, że nie zdarzają się im sprzeczki i "łapoczyny", ale po chwili wszystko wraca do normy i niedawni wrogowie "na śmierć i życie" śpią obok siebie na fotelu. 

Groszek

Jedyny mój kot, który "w poprzednim życiu" nie doświadczył bezdomności, zabrany "z ogłoszenia" w 2003 roku. Siła spokoju. Niewiele jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, ale gdy już to nastąpi, potrafi spacyfikować "towarzystwo" jednym uderzeniem łapy. Imię zawdzięcza białemu "groszkowi"na końcu ogona.

 

 

 

Pysia

Pojawiła się w moim domu rok po Groszku. Adoptowana jako 10-tygodniowe kociątko ze schroniska w Gdańsku, gdzie sama mnie sobie wybrała, uparcie wspinając się po mojej nodze. Po przyjeździe do Poznania okazało się, że prawdopodobnie ma panleukopenię. Przeżyła.

Wyrosła na "dużą" dziewczynę z bardzo delikatnym "ego".

Pysia miewa pretensje do całego świata, sama nie do końca wie, o co. Z równowagi potrafi ją wyprowadzić nawet jaskrawy wzorek na pościeli, ale jednocześnie dzielnie stawia czoła nieznanym psom, kotom i ludziom.

Pysia działa zwykle na zasadzie "siedzę tutaj i nikt, ani nic mnie nie ruszy".

Myszu

Pomimo męskiego imienia jest kotką. Został znaleziony pewnej mroźnej nocy na początku 2006 roku w Kielcach i po pełnej perypetii podróży zamieszkał ze mną, od razu czując się jak u siebie

w domu. Uważa się zdecydowanie za lepszy "gatunek" kota, w głębokiej pogardzie mając wszystkie pozostałe. Wydaje się być całkowicie odporny na wszystko, co dzieje się wokół niego, ale pojawienie się małych, biegających wszędzie "tymczasów" lub odwiedzającego nas obcego psa początkowo sprawiało, że przez kilka dni nie schodził z szafy. Myszu jest kotem wiecznie spragnionym pieszczot, a jeśli ich nie otrzyma, egzekwuje je, delikatnie podgryzając i podbijając łebkiem dłoń.

Pietruszka i Szprotka

Siostry odłowione z podwórka dzięki pomocy wolontariuszy Fundacji Koci Pazur. Dzieci dzikiej kotki, zbyt młodej na macierzyństwo, bo zupełnie nie potrafiła o nie zadbać. Gdy je złapaliśmy, były wychudzone, kleszcze miały nawet w uszkach, a ich futerka ruszały się od pcheł. Z własnej woli dały się dotknąć dopiero po kilku miesiącach pobytu w domu. Pietruszka (ta z czarnymi "okularkami" do tej pory nie lubi być brana na ręce, a na pieszczoty przychodzi na zasadzie "kradzieży głasków", czyli tylko wtedy, gdy widzi, że głaskany jest inny kot. Jest za to znacznie odważniejsza od swojej siostry w obecności nieznanych osób czy zwierząt. Nieco zwariowana, szczuplutka, jest mistrzynią skoków na i z szafy. Szprotka wyrosła za to na wielką (także w sensie dosłownym) pieszczochę, kontakt z człowiekiem sprawia jej ogromną przyjemność, ale pod warunkiem, że jest to "jej" człowiek. Słysząc obcy głos chowa się do szafy i nie pokazuje się, dopóki goście nie wyjdą. Ostatnio zdarza się jej rozstawiać inne koty po kątach. 

Zuzia 

Mój dawny "tymczas", który już pierwszego dnia po przyniesieniu do domu rozgościł się tak błyskawicznie, że nie było mowy o oddaniu jej komukolwiek. O tym, jak to z nią było, możecie przeczytać tutaj:  

http://poznanskiekoty.blogspot.com/2013/11/dwie-zuzie.html

Zuzia jest...gapą. Jej skoki nie należą do udanych, czasem spada z fotela i ogólnie rzecz biorąc jest takim "kotkiem specjalnej troski". Każda zmiana, każde zabranie poza dom przysparza ją o ogromny stres. Ba, nie musi wychodzić z domu, wystarczy włączyć odkurzacz, by Zuzia przez kolejną godzinę leżała "przyklejona" do podłogi, z zaciśniętymi mocno powiekami. Maniaczka ugniatania, co jest o tyle dokuczliwe, że nie chowa przy tym pazurków. "Matkowała" niemal wszystkim moim malutkim "tymczasom", wylizując je, przytulając i strofując, gdy było trzeba. 

Jacek

Trafił do schroniska jako kupka nieszczęścia. Miał zaawansowany koci katar i wydawało się, że w ogóle nie ma już oczu. Po zmyciu brudu i ropy okazało się, że oczy jednak są, ale uratowanie ich będzie cudem. Jacusia czekało intesywne leczenie antybiotykami i wielokrotne zakraplanie oczek, co było tym gorsze, że wymagało kilkukrotnego otwierania klatki i łapania go, a tego Jacuś bał się najbardziej. Był zupełnie dzikim, przerażonym trzymiesięcznym kociakiem, który na widok ludzkiej ręki przywierał do podłoża i starał się stopić z jedno z prętami klatki. Niestety po paru tygodniach w jednym z oczek Jacusia powstał ogromny ropień, przechodząc na pyszczek i sprawiając mu ogromny ból. Oko zostało usunięte, a Jacek został moim "tymczasem", bo nie widziałam szansy na oswojenie go w klatce. Bardzo powoli i stopniowo zdobywaliśmy jego zaufanie. Początkowo kontakt z nim można było nawiązać tylko podczas zabawy, a dopiero po długim czasie zaczęło mu sprawiać przyjemność głaskanie. Został z nami, bo mieliśmy wrażenie, że nie będzie umiał odnaleźć się w nowym środowisku - tak dużo kosztowało go oswojenie się. Teraz jest wielkim, pięknym kocurem o wspaniałym futrze i powoli przestaje się zgadzać na to, by pomiatały nim "dziewczyny", które wciąż traktują go jak smarkacza. Bezbłędnie reaguje na swoje imię i uwielbia pieszczoty. Pełnym zaufaniem darzy jednak tylko mojego męża, bo ja kojarzę mu się wciąż z zakraplaniem oczu czy smarowaniem pyszczka. 

Moje "tymczasy" 

Przez te wszystkie lata było ich..naprawdę dużo. Kiedyś, gdy w schronisku nie było jeszcze ani szpitala, ani w  żaden sposób zorganizowanej opieki nad kotami, wzięcie kociąt do domu tymczasowego (choć nie funkcjonowało to jeszcze pod taką nazwą) było często jedyną szansą na ich przeżycie. A czasem i to nie pomagało...Zdrowie i życie kotów, zwłaszcza tych najmłodszych jest tak kruche, że czasem nie jesteśmy w stanie nic zrobić, a wtedy było to nawet mniej, niż nic. Jednak z pewnością jest to lepsze, niż bezsilne patrzenie... Teraz wolę myśleć o radości, którą daje świadomość, gdy mały "tymczasik" rośnie, staje się samodzielny, a potem znajduje nową rodzinę. To jest najważniejsze. 

  • Facebook Social Ikona
bottom of page