top of page

"Kocimiętka" - kocia kawiarnia w Poznaniu


W "Kocimiętce" miałam okazję być, zanim jeszcze została oficjalnie otwarta. Poproszono mnie

o wizytę z dość "banalnego" (tzn. często spotykanego) powodu i zaznaczono, że będę mieć do czynienia z trzynastoma kotami, a kawiarnia ma zostać otwarta za kilka dni. Jadąc tam głowiłam się, jak w tak błyskawicznym tempie zidentyfikować "winowajców" i zrobić choćby podstawowe badania, nie mówiąc już o jakichkolwiek działaniach naprawczych, skoro koty miały "działać jak należy" w ciągu tak krótkiego czasu... Cały czas oczami wyobraźni widziałam trzynaście dorosłych kotów, być może chorych, być może skonfliktowanych....Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu po przybyciu na miejsce ujrzałam....całą chmarę maluchów. Można je było podzielić na trzy grupy wiekowe, od około 6-7-tygodniowych do mniej więcej 3-miesięcznych.

Jak zawsze podczas konsultacji starałam się skupić nie tylko na konkretnym problemie, w związku z którym zostałam zaproszona, ale i spojrzeć na całość dobrostanu fizycznego i psychicznego kotów, tym bardziej że od jego poziomu zwykle zależy nasilenie problemu czy w ogóle jego istnienie. Uważałam to w tym wypadku za niezbędne, bo o ile kocim maluchom nie grożą jeszcze konflikty na tle terytorialnym, to ich zdrowie jest bardzo kruche, pomysły szalone i ryzykowne, a sposób postępowania z nimi może zaważyć na ich dalszym życiu i relacji z ludźmi.

Być może to, co zasugerowałam właścicielce "Kocimiętki" nie do końca odpowiadało jej oczekiwaniom i tak naprawdę nie wiem, które z moich zaleceń zostało wprowadzone w życie. Domyślam się natomiast, które z nich zostały zignorowane, do czego, rzecz jasna, osoby zarządzające kawiarnią mają prawo, choć w moim przekonaniu nie robią tego z myślą o dobrostanie kotów.

Czego w skrócie dotyczyły moje sugestie?

Sposobu żywienia kociąt i stanu ich zdrowia - kocięta były chude, wyglądały na znacznie młodsze, niż wynikało z ich wieku, kilka z nich przybierało pozycje "bólowe" - szczególnie niepokoił mnie stan najmłodszych. Wszystkie były żywione suchą karmą na pewno nieodpowiednią dla najmniejszych kociąt. Prosiłam o wprowadzenie 5 posiłków (zamiast jednokrotnego podawania mokrej karmy - symbolicznie malutkiego + dostępu do suchej karmy, która nadawała się dla starszych kociąt) złożonych z małych porcji dobrej jakości mokrej karmy + ew. pozostawianie stale dostępnej suchej karmy typu Baby Cat.

Konieczności zachowania rygorystycznych zasad zoohigieny, aby uniknąć wprowadzenia patogenów do pomieszczenia z kotami. Tak naprawdę kocięta nie powinny być trzymane w tak dużej grupie, a każda osoba wchodząca do pomieszczenia powinna zakładać jednorazowe obuwie ochronne. Prosiłam też, aby na kilka tygodni odizolowano najmłodsze kocięta, ponieważ ich zdrowiu mógł zagrozić nie tylko kontakt z ludźmi przychodzącymi z zewnątrz, ale i ze starszym "przyszywanym" rodzeństwem, które dopiero co skończyło chorować.

Obróżek z kuleczkami - obróżki te uważano za niezbędne, ponieważ miały na nich widnieć imiona kotów.

Zabezpieczenia okien (marnej jakości siatka na zewnątrz i brak zabezpieczeń na oknach uchylnych) - ze względu na porę roku okna były uchylone, a dla tak małych kotów wydostanie się przez nie nie stanowiłoby żadnego problemu. Zresztą dla dorosłych kotów również byłyby niebezpieczne.

Bezpośredniej bliskości misek i kuwet.

Pomieszczenia - domku (ciemny, bez wentylacji) przeznaczonego na kuwety, sposobu ich ustawienia (jedna tuż obok drugiej, co może generować konflikty, gdy koty dorosną) oraz żwirku (gruby silikon - absolutnie nieodpowiedni dla maluchów i generalnie niepolecany).

Sugerowałam też umieszczenie na widocznym miejscu wskazówek dotyczących sposobu zabawy z kociakami - tak, by nie uczyć ich atakowania ludzkich rąk i w prawidłowy sposób imitować w czasie zabawy wszystkie fazy sekwencji łowieckiej. Jest to o tyle ważne, że młode koty, u których utrwali się nawyk "polowania" na ludzi w ciągu kilku miesięcy staną się poważnym problemem, a w ekstremalnych przypadkach nawet zagrożeniem.

Mówiłam też o tym, że kocięta łatwo jest przestymulować i dlatego bardzo ważna jest dla nich możliwość odseparowania się, a tak naprawdę zadbać o to powinni ich opiekunowie - po prostu kilka razy w ciągu dnia robić im "przymusową" przerwę, podczas której nie będą mieć w ogóle kontaktu z gośćmi kawiarni.

Prosiłam także o zadbanie, by koty nie miały dostępu do zabawek na sznurkach czy żyłkach pod nieobecność opiekunów. Dotyczyło to przede wszystkim kulek i innych ozdób zwisających z sufitu. Znając pomysłowość kociaków, bez trudu mogłam sobie wyobrazić malucha wskakującego na taką zabawkę i okręcającego się żyłką...

Dziś odwiedziłam "Kocimiętkę", aby naocznie przekonać się, jak wyglądają i zachowują się kociaki oraz ich ludzcy goście.

Najpierw "plusy".

Goście zachowują się całkiem przyzwoicie, nie są hałaśliwi, a opiekunka ma oko na to, co się dzieje. Przez ten czas, gdy byłam w kawiarni, w "kociej" sali nie było dzieci, ale wierzę, że i w takiej sytuacji opiekunka stanęłaby na wysokości zadania. Pytanie, co się stanie, gdy do "Kocimiętki" zaczną przychodzić także i te mniej "właściwe" osoby, wychodzące z założenia "płacę, więc robię, co chcę" - oby i wtedy udawało się przeprowadzić wszystko tak pokojowo.

Kociaki nie mają już obróżek - to duży plus, bo są dzięki temu bezpieczniejsze.

Miski z wodą i karmą stoją z daleka od domku z kuwetami.

W oknach uchylnych pojawiły się kratki zabezpieczające.

Niestety na tym kończą się plusy.

Kratki zabezpieczające są prawdopodobnie za krótkie na duże kawiarniane okna i o ile skutecznie chronią ich górne części, to na samym dole pozostaje całkiem duża szpara, przez którą kociak (i dorosły kot także) pewnie nie wyjdzie, ale może zaklinować sobie tam łapę, co niestety często kończy się jej utratą.

Podwójne drzwi (przesuwne szklane + główne drzwi do lokalu), które według właścicielek są wystarczającym zabezpieczeniem przed ewentualną ucieczką, niestety są fikcją - podczas mojej wizyty te drugie były szeroko otwarte, więc gdyby któryś z kociaków wydostał się pod nogami gości wchodzących czy wychodzących z sali, nie miałby żadnych kłopotów z wyjściem na ulicę.

Część kociąt nadal jest wychudzona, a najmłodsze wciąż są wielkości maluchów 5-6 tygodniowych, mimo że mają już przynajmniej o dobre 3 tygodnie więcej. To każe mi przypuszczać, że nadal podstawą ich żywienia jest sucha karma dla starszych kociąt, która w żadnym wypadku nie zaspokaja ich potrzeb żywieniowych. Futerko tych najmłodszych pozostawia dużo do życzenia - jest matowe i szorstkie, co dobitnie świadczy o niedoborach.

Co gorsza, mają one także chorobę sierocą - ssą brzuszki starszych kociąt, ugniatają je - widok tak żałosny, tak smutny....

Podczas godziny, którą spędziłam w kawiarni, znakomita większość kociąt leżała i była obojętna na otoczenie - być może to kwestia temperatury, ale nawet te, które chodziły po pomieszczeniu nie były specjalnie zainteresowane interakcją z gośćmi. Oczywiście może to kwestia akurat takiej pory dnia, ale miałam wrażenie, że kociaki były po prostu zmęczone wciąż nowymi ludźmi i że ich stan fizyczny nadal pozostawia trochę do życzenia. Większość z nich została stanowczo za wcześnie odebrana od matek, co przekłada się też na słabszą odporność - tak naprawdę każda nowa osoba wchodząca do kawiarni stanowi dla nich zagrożenie.

Niestety wiszące na żyłkach zabawki nie zostały zdjęte i moim zdaniem jest to kuszenie losu. Podobnie jak przymocowany do drapaka wisiorek z pętlami ze sznurka, na którym kot może się po prostu powiesić (mam cichą nadzieję, że jednak jest ściągany po zamknięciu kawiarni...).

Zamocowane na ścianach skrzynki i opony są na razie zupełnie niedostępne dla kotów, które nie są w stanie się do nich dostać - z jednej strony jest to może bezpieczniejsze dla nich (nie spadną), ale z drugiej ogranicza to dość mocno ich przestrzeń i możliwość odizolowania się. Niestety zapewnienia właścicielek, że kocięta w razie zmęczenia mogą wyjść do oddzielnego pomieszczenia nie są zgodne z prawdą, bo takiego miejsca po prostu nie ma, chyba że mam przez nie rozumieć domek z kuwetami - ciemny i duszny.

Więc...jak właściwie zrecenzować "Kocimiętkę"?

Gdyby przebywało w niej kilka dorosłych, stabilnych emocjonalnie kotów, napisałabym, że nie jest źle, może pod warunkiem wprowadzenia jeszcze paru drobnych zmian.

Natomiast trzymanie tam trzynaściorga kociąt budzi najgorsze obawy. Oczywiście ich obecność zadziałała jak magnes i przyciągnęła klientów, tylko...co dalej? Wyrośnie z nich przecież trzynaście dorosłych kotów, a to już jak na 60 metrów kwadratowych naprawdę duża (zbyt duża!) liczba. Niestety wcale nierzadko zdarza się, że koty, które od wczesnego dzieciństwa wychowywały się razem, po osiągnięciu dojrzałości społecznej (2-4 rok życia) przestają się tolerować lub zaczynają prowadzić ze sobą cichą wojnę, która stopniowo obniża ich dobrostan psychiczny i może doprowadzić do wystąpienia dolegliwości somatycznych.

Pomieszczenie, które teraz wydaje się być wielkie, za parę miesięcy może okazać się zbyt małym terytorium dla dorastających kotów, których charaktery na razie są trudne do przewidzenia. Kuwety umieszczone jedna tuż przy drugiej, w ciasnym pomieszczeniu, teraz nie stanowią specjalnie cennego zasobu, ale dla dorosłych kotów mogą stać się zarzewiem poważnego konfliktu, którego pierwszą oznaką będzie zapewne sikanie po kątach i mniej lub bardziej jawna agresja między kotami.

Jeśli dodamy do tego nie zawsze umiejętną zabawę (widziałam osoby bawiące się z kociakami rękoma i podejrzewam, że dzieje się tak często), to całkiem niedługo niektóre z nich mogą zacząć być określane jako "agresywne" i...no właśnie, co wtedy się z nimi stanie?

I oczywiście życzę właścicielkom "Kocimiętki" jak najlepiej, ale czy naprawdę wierzą, że uda się im z powodzeniem prowadzić interes przez kolejnych kilkanaście lat i nieprzerwanie dawać schronienie całej trzynastce kotów? Tak, czytałam deklaracje, że koty zawsze pozostaną z nimi, choćby nie wiem co....Tylko że...życie robi nam różne psikusy i niespodzianki...Bardzo łatwo jest mówić "zawsze" i "nigdy", gdy w dorosłość weszło się chyba jeszcze całkiem niedawno i wszystko wydaje się przewidywalne, i możliwe. Ja natomiast z niepokojem myślę o momencie, w którym na przykład rozejdą się drogi właścicielek tej kawiarni albo z jakiegoś powodu koty będą musiały przejść na ich prywatne utrzymanie - będzie to trzynaście dorosłych kotów, które muszą coś jeść, muszą mieć się do czego załatwiać i być leczone w razie potrzeby. Jeśli dodamy do tego, że być może niektóre z nich przestaną tolerować w międzyczasie inne osobniki swojego gatunku i będzie trzeba pilnie szukać im innego lokum, to....niestety nie jestem optymistką.

O "moralnym" wydźwięku tego przedsięwzięcia napisano już dużo - o braku sterylizacji matek tych kociąt, o pozostawieniu całej trzynastki "na stanie" kawiarni, zamiast przeznaczeniu ich do adopcji, o tym, że tak naprawdę ich obecność ma zapewne przede wszystkim odróżniać "Kocimiętkę" od innych poznańskich kawiarni i wzbudzać zainteresowanie - nikt nie robi tego lepiej, niż malutkie, słodkie kocięta. Ciekawe tylko, czy gdy dorosną, będzie to działać podobnie i generować odpowiednie zyski (ważne nie tylko dla ludzi prowadzących kawiarnię, ale i dla kotów tam mieszkających).

I...niestety muszę o tym wspomnieć... W kociej sali "Kocimiętki" jest zaduch i brzydko pachnie - niedoczyszczonymi kuwetami albo dawno nie zmienianym żwirkiem. To niestety nie wróży dobrze na przyszłość.

Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
    • Facebook Social Ikona
    bottom of page