top of page

O "Socjalizacji z izolacją" czyli recenzja pewnej książki


Lubię czytać o kotach. Dlatego gdy zobaczyłam zapowiedź książki opublikowanej przez wydawnictwo Catvisors, ten „Cat” na początku nazwy sympatycznie mi się skojarzył i postanowiłam sprawdzić, co to takiego.

Tytuł brzmiał niezbyt „kocio”, mianowicie „Socjalizacja z izolacją” – bardzo poważnie i powiedziałabym nawet, naukowo. Jakżeby miał zresztą tak nie brzmieć, skoro na stronie internetowej Catvisors książka jest reklamowana jako „przełom w branży polskiego kociego behawioryzmu – po raz pierwszy skuteczna i jedyna naukowa metoda zapoznawania kotów…”?


Dalej przedstawione są autorki, Panie Aleksandra Zawadzka i Patrycja Słomka – „badaczki kociego behawioru” (źródło j.w.) i to mnie natychmiast zaintrygowało, bo przecież naukowców zajmujących się tym zagadnieniem jest niewielu, a o polskich nie słyszałam żadnych. Zatem „wyguglałam” obydwa nazwiska, ale ku mojemu rozczarowaniu nie znalazłam żadnych śladów działalności naukowej obydwu Pań, które (wszak Internet jest skarbnicą wiedzy) okazały się być zresztą bardzo młodymi osobami. Na tyle młodymi, by o większy dorobek badawczy ich nie posądzać. To jednak nie powinno stanowić przeszkody, ponieważ pracują ( i tu także cytat z wyżej wspomnianej strony internetowej) „…pod merytoryczną kuratelą kontrowersyjnego, lecz bezapelacyjnego eksperta kociej psychologii - Mieszka Eichelbergera.” Tu przyznam, zachichotałam i pomyślałam z uznaniem „a to szelma, taki pełen autoironii i dystansu do siebie”, ale zaraz naszła mnie inna, dość przerażająca myśl – a jeśli to tak zupełnie na serio?


Jednak dość tego, co w reklamie. Teraz zajrzyjmy do środka, a w zasadzie kliknijmy, jako że książka ma formę e-booka, co autorki podkreślają raz po raz, pisząc „w tym e-booku” (str. 29 i dalsze). Zainteresowanym przypomnijmy, że e-book to w dalszym ciągu książka.

Zaczynamy więc podróż w krainę socjalizacji z izolacją.


W pierwszej części autorki postanowiły przedstawić teoretyczne założenia całej procedury i trzeba przyznać, że robią to z przytupem. Zaczynamy bowiem od czegoś, co można by nazwać sennym koszmarem studenta socjologii przygotowującego się do sesji. Mamy więc przed sobą tekst upstrzony takimi wyrażeniami, jak „antropocentryczna perspektywa” (str. 3), „upatruje się podstawy życia społecznego naszego gatunku”(tamże), „procesualne zmiany”(tamże) czy też (i tu zacytuję całe zdanie, bo szkoda mi każdego słowa) „Aczkolwiek dobrze nam znane ujęcie tego procesu w przypadku człowieka można niejako wykorzystać dla celu, który ma za zadanie zrealizować ten teoretyczny wstęp”(tamże) – czyż nie jest ono urocze? Proszę zwłaszcza zwrócić uwagę na nietuzinkowe użycie słowa „aczkolwiek”.


Na szczęście szybko przechodzimy do omawiania socjalizacji w odniesieniu do kota domowego, ale nie cieszmy się przedwcześnie. Wprawdzie dowiadujemy się (co dla nas, jako kocich opiekunów, jest niezmiernie ważne), że socjalizacja pierwotna ma miejsce między drugim a siódmym tygodniem życia kota, ale okazuje się, że „zachodzi ona w uniwersalnej dla każdego osobnika grupie społecznej, do której jednostki spontanicznie przynależą”(str.4). Co więcej, w skład wspomnianej grupy wchodzą między innymi „biologiczni opiekunowie młodego zwierzęcia”(tamże). Za moich czasów nazywało się ich rodzicami i nic mi nie wiadomo, aby coś się w tej kwestii zmieniło.


Trzeba wam wiedzieć, że „kot, który musi się zmierzyć z decyzją swojego opiekuna, jaką jest wprowadzenie do domu innego kota, psa czy dziecka, odczuwa dezorientację oraz związany z nią lęk”(str. 8). Przyznam, że nigdy nie patrzyłam na relacje kota i człowieka w ten sposób – wyobraziłam sobie nieszczęśnika wychodzącego z pokoju ze zwieszoną głową, tuż po tym, jak jego opiekun poinformował go, że zamieszka z nimi nowy kot, ale „to wcale nie tak, jak myślisz, kochanie, jednak weź się w garść”. Nigdy, przenigdy nie potraktowałabym kota w ten sposób. To takie niesprawiedliwe kazać mu mierzyć się z naszymi decyzjami.


Nigdy też kot nie będzie mi się jawił jako idiota, któremu obojętne jest, czy na jego terytorium wprowadzamy innego osobnika tego samego gatunku, psa czy ludzkiego noworodka, a takim chciałyby go widzieć autorki książki i, jak się domyślam, ich „mentor”. Ten koci niepokój ma, cytuję: „swoją genezę w biologicznych uwarunkowaniach tego gatunku i cechach przetrwałych, umocnionych przez wiele lat udomowienia”(str. 10), a cechy te zdaniem naszych „badaczek” to między innymi terytorializm. Jakim cudem ten nieodłączny element kociego etogramu został określony w ten sposób? Przetrwały może być ząb mleczny albo przewód tętniczy. Nie mówiąc o tym, jak domestykacja miałaby utrwalić cechy, które powinny być jej zaprzeczeniem?

To, że kot jest zwierzęciem terytorialnym nie ulega oczywiście wątpliwości, jednak informacja, że jego „terytorium pobocznym jest obszar głównie poza domem jako budynkiem – tuż przy oknach, gdzie kot odczuwa różnice w dostępności i specyfikacji środowiska poza nimi”(str. 16), wprawiła mnie już w popłoch, bo zachodzę w głowę, jako to jest odczuwać tę dostępność i specyfikację, i…wciąż nie wiem!


Ważne, że pod wpływem udomowienia nasz kot jest bardziej skłonny do nawiązywania kontaktów. Nie to, co ten dzikus, kot nubijski – i tu oskarżycielsko wyciągamy palec w jego stronę - „zaborczy, nietolerancyjny i samotniczy”(str. 18), który „poza walką o zasoby, parzeniem się i odchowaniem młodych – rzadko nawiązuje kontakt ze swoimi pobratymcami”(str. 13). Ha! Dlaczego niby ma być ciągle tak naukowo? Pokażmy, że tli się w nas jeszcze iskierka krotochwilności i wśród wszystkich tych trudnych wyrażeń przemyćmy uroczy czasownik „parzyć się”.


Mogłabym tak ciągnąć jeszcze długo, ponieważ niemal na każdej stronie tej książki znajduję podobne „kwiatki”. Według autorek koty „spluwają” (str. 29), „przypierają do podłoża”(str. 27), „mają gest oblizywania się”(str. 26), „wyrażają emocje zewnętrznie”(tamże) - i tu zagwozdka, jak wyraża się je wewnętrznie? Ponadto „merdają ogonami”(str. 28), a także mają „interakcje psychiczne” (str. 37) oraz „pozytywne interakcje z kocykami”(str.38) - cokolwiek to znaczy, ale wyobraźnia podpowiada mi jakieś sytuacje, których w towarzystwie omawiać nie wypada. Nic dziwnego, że nawet najbardziej odpornemu człowiekowi trudno jest to wytrzymać i w rezultacie „temat znaczenia moczem jest rozległy i stanowi częsty problem wśród opiekunów kotów”(str. 30) – wiadomo, każdy opiekun zacząłby sikać, gdyby z pogardą spluwał na niego kot.


Po części teoretycznej, będącej mieszaniną takiej właśnie pseudonaukowej nowomowy i przykładów, że „polska język to jednak trudna język” następuje część praktyczna, w której omawiane są kolejno sposoby postępowania przy wprowadzaniu do domu nowego kota, psa oraz noworodka. Trzeba oddać „mentorowi” autorek, że starał się jak mógł, aby przedstawiana w książce metoda wyróżniała się wśród wszystkich tych banalnych zaleceń, jakie możemy znaleźć w wielu innych wydawnictwach. Jakże „oklepane” jest pisanie, że dobrze jest izolować koty przez pierwsze dni, a potem stopniowo sprawdzać, czy mogą funkcjonować na jednym terytorium, oczywiście pod warunkiem dostosowania go do potrzeb nie tylko jednego kota. Nas stać na więcej, pokażmy więc, że można, a nawet trzeba dodatkowo to skomplikować.

O ile opisy dotyczące przenoszenia zapachów między pomieszczeniami, w których zwierzęta przebywają, brzmią jeszcze w miarę zrozumiale (choć nie jestem do tak przedstawionego sposobu postępowania w pełni przekonana), a kolorytu dodają wyrażenia takie, jak „ekspozycja muzyczna” (str. 38), to aromaterapię z zastosowaniem kominka na podgrzewacze uważam za potencjalnie niebezpieczną (kot + podgrzewacz może równać się pożar!).


Natomiast etap, który następuje później, jest już poważnym wyzwaniem. Wsadzić swojego własnego, znanego od dawna kota do transportera nie jest prosto. Robić to codziennie przez jakieś (jak wyliczyłam) dwa tygodnie – graniczy z cudem dla wielu kocich opiekunów, którzy cenią sobie integralność swojej cielesnej powłoki oraz zdrowie psychiczne swoich podopiecznych. A przecież zostaje nam jeszcze nowy kot, z którym również należy postępować w ten sam sposób!

W razie niechęci naszych zwierząt do brania udziału w powyższych działaniach recepta jest prosta – „może wystąpić konieczność przyuczenia kota do transportera”(str. 41). Brzmi optymistycznie i jakże zachęcająco, nieprawdaż? Ogólnie rzecz biorąc wszystkie te roszady polegające na przenoszeniu kotów w transporterach między pomieszczeniami w sam raz nadają się do przeprowadzenia w przeciętnym, zazwyczaj niewielkim polskim mieszkaniu, w którym czasem jedynymi drzwiami są te od łazienki oraz wejściowe. A stres, którego musi doświadczać nowy kot, zamknięty w transporterze i nie mający możliwości ucieczki przed zbliżającym się do niego rezydentem jest czymś, czego lepiej byłoby mu jednak oszczędzić.


Wystraszyliście się? Poczekajcie, co będzie dalej. Jeśli chcemy wprowadzić do domu psa, postępowanie jest w zasadzie niemal identyczne i trwa podobnie długo. Pies trafia do izolatki, wynosimy go na rękach, gdy chcemy z nim wyjść na spacer, ewentualnie wyprowadzamy na smyczy tak, aby zostawiał jak najmniej swojego zapachu. A potem – apiać – biegamy z transporterami, a jeśli pies jest duży, to i z klatką kennelową (ała, mój kręgosłup!). W międzyczasie pies siedzi w odosobnieniu i nad jego potrzebami autorki gładko przechodzą do porządku dziennego, albowiem wszystko wskazuje na to, że takowe nie istnieją. Naszym obowiązkiem przede wszystkim jest dostarczać odpowiednich rozrywek kotu, a z psem możemy ewentualnie ćwiczyć komendę „popatrz na mnie!”(str. 54)


Poczucie wspomnianego w powyższym akapicie obowiązku będzie trzymać w ryzach także młodych rodziców, którzy doczekawszy się potomka mają go, a jakże, zaraz po powrocie ze szpitala odizolować na 14 dni, tak aby kot nie zestresował się jego widokiem. Dopiero na którymś z kolejnych etapów dopuszczalne jest wynoszenie maluszka na chwilę poza miejsce odosobnienia; cytuję: „dziecko powinno opuszczać swój pokój na rękach opiekuna jeszcze przez minimum 5 dni”(str. 67), po czym „tym razem spotkanie naszego kota i noworodka będzie dłuższe, a dziecko zostanie położone w kołysce lub usadowione na krzesełku poza swoim pokojem”(str. 69), a pod koniec tego etapu „dziecko powinno opuszczać swój pokój i pozostawać pod wzmożoną kontrolą opiekuna jeszcze przez minimum 7 dni” (tamże).

Jedno jest pewne - osoba, która wymyśliła tę procedurę, nie miała do czynienia z żadnym noworodkiem i chyba nawet nigdy nie widziała go z bliska. W przeciwnym razie wiedziałaby, że noworodek nie usadowi się na krzesełku ani sam, ani z niczyją pomocą, nie opuści też samodzielnie swojego pokoju, więc jak inaczej mógłby to zrobić, niż przenoszony na rękach, a żadne z rodziców nie zmniejszy kontroli nad nim tylko dlatego, że zakończyła się „socjalizacja z izolacją”. I naprawdę trudno mi wyobrazić sobie świeżo upieczoną mamę, która trzyma swoje dziecko za zamkniętymi drzwiami przez całe tygodnie, bo najważniejsze jest dobre samopoczucie kota.


Jeśli zawiedziemy i cały proces przedstawiony w książce przeprowadzimy źle lub nie przeprowadzimy go w ogóle, dla kota może się to zdaniem autorek skończyć fatalnie. Jak piszą, „konsekwencją takiego stanu rzeczy jest zmiana reaktywności na bodźce – zwierzę jest nadmiernie reaktywne na tle lękowym lub agresywnym bądź też jego próg reakcji obniża się do minimum, powodując apatię i obniżenie nastroju(str. 76). Otóż nie, przy obniżonym do minimum (cokolwiek to znaczy) progu reakcji nasz kot skakałby pod sufit przy byle szeleście. Tak bywa, gdy na upartego próbujemy użyć zbyt wielu trudnych słów.


Być może dla autorek lepiej byłoby jednak zrezygnować z pseudonaukowych dywagacji, a dokładniej przemyśleć, co tak naprawdę chciałyby przekazać czytelnikowi. Być może nie wiedzą i nie wie tego ich „mentor”, że o potędze umysłu świadczy umiejętność ubierania trudnych zagadnień w jak najprostsze słowa.


Na zakończenie mała uwaga na temat samego układu książki. Nie jest dobrze mieszać przypisy własne autora z bibliografią, a całość umieszczać na końcu. Jest to po prostu mało czytelne.


Szanowne Autorki, Szanowny „Mentorze”! Czy polecę komukolwiek Wasze dzieło?

Myślę, że znacie odpowiedź.







Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
    • Facebook Social Ikona
    bottom of page